Bartek od ubiegłego weekendu jest przekonany, że oszalałam. Powiedziałam mu, że musimy nauczyć się prowadzenia domowego budżetu. Najpierw nie mógł przestać się śmiać, a później stwierdził, że chyba zaszkodziło mi kalifornijskie słońce. I że to niemożliwe, żeby mi, osobie niesłychanie rozrzutnej, którą on musi powstrzymywać przed pozostawieniem całej pensji w galerii handlowej, takie pomysły w ogóle przychodziły do głowy.
A jednak. Oboje spłacamy kredyt studencki – ja dopiero zaczęłam, Bartek już prawie spłacił, ale zostało mu jeszcze kilka rat. Na spłacenie czeka również wakacyjna pożyczka online (jeśli chcecie wiedzieć, było warto – podróż mojego życia!). Nie mam zamiaru wpaść w pętlę zadłużenia. Skoro zamierzamy poważnie myśleć o przyszłości i wspólnym życiu, musimy zapanować nad naszymi finansami. Powiedziałam mu to po spotkaniu ze znajomymi, których zaprosiliśmy do nas tydzień temu na domową pizzę. Karolina opowiadała o sytuacji, jaka przydarzyła jej się ostatnio u kosmetyczki.
– Przychodzę na umówioną wizytę, relaksuję się i naprawiam urodę, na koniec wyciągam kartę, a tu… ZONK! Brak środków na karcie. Gotówki tym bardziej nie miałam co szukać w portfelu. Spłukałam się, wykorzystałam cały debet i nawet tego nie zauważyłam!
Dla Karoli to było nawet zabawne, ale Artur wykazał się brakiem poczucia humoru i zrobił jej przy nas kosmiczną awanturę. Karola zaczęła płakać. Oboje poszli do domu, zanim druga blacha pizzy zdążyła się upiec. Kiedy kończyliśmy ją sami, powiedziałam Bartkowi, że nie zamierzam do tego dopuścić, żeby nam przydarzały się takie sytuacje, żebyśmy kłócili się o pieniądze, albowiem kłótnie o pieniądze zabijają prawdziwą miłość. I uwierzcie mi, myślę tak naprawdę.
A więc zaczynamy. Dowiedziałam się z fachowych książek i blogów, że podstawową cechą dobrego budżetu jest jego ukierunkowanie na przyszłość. Zapominamy więc o zapisywaniu wydatków, które są tylko i wyłącznie sprawozdaniem z przeszłości. Robiliście to kiedyś? Ja tak, dawno temu, przez krótki czas. Miałam taki specjalny zeszycik. (Bartek strasznie się śmiał, że nie robiłam tego jak cywilizowany człowiek w Excelu). Niestety, nic, ale to absolutnie nic mi to nie dało. Mogłam sobie tylko zwizualizować te puste kubki po wypitej na mieście latte i dręczyć się świadomością własnej nieodpowiedzialności.
Polecam Wam artykuł o tym, czym tak naprawdę jest i jak zaplanować budżet domowy>>
Budżetowanie polega jednak nie na podliczaniu przeszłych wydatków, ale na planowaniu przyszłych. Żeby zacząć planować przyszłość, wprowadzać zmiany, robić sensowne zakupy i inwestować w rzeczy, które są tego warte, trzeba wiedzieć, na czym stoimy.
Od czego zacząć? Od ustalenia, jaką kwotą dysponujemy na najbliższy miesiąc. Najlepiej rozpocząć planowanie budżetu tuż po wypłacie. To ważne zwłaszcza w przypadku takich osób jak ja, które nie mają stałej pensji, tylko wynagrodzenie różnej wysokości, w zależności od liczby przepracowanych godzin w danym miesiącu. Dopiero po jego wypłaceniu wiem, ile tego jest, a nie będę przecież dzielić skóry na niedźwiedziu. Jeżeli prowadzimy – przepraszam za brzydkie wyrażenie – „wspólne gospodarstwo domowe”, tak jak ja i Bartek, musimy również doliczyć dochód tej drugiej osoby. Do tego dodajemy jeszcze pieniądze, których nie wydaliśmy z poprzedniej pensji. Tak, tak, takie zjawisko, u nas rzadkie jak kurze zęby, w niektórych domach występuje. W ten sposób otrzymamy kwotę, którą mamy do dyspozycji w kolejnym miesiącu. Wygląda to tak:
Pierwszy krok w budżetowaniu mamy już za sobą. Co dalej? Opowiem wam następnym razem.
Przeczytaj również: Budżet domowy z perspektywy kobiety.